Coś jest na rzeczy z tą
Skandynawią. Od mojej ostatniej wizyty w Szwecji minęło około 5 lat i
niekoniecznie pozytywne wrażenia wszechobecnej depresji zdążyły się już trochę
zatrzeć. Do dziś nie mam pojęcia z czego wynikały. Może to ta marcowa aura,
może nienajlepiej dobrana grupa, może jeszcze kilka innych „może”… W każdym
razie z wyjazdu zapamiętałam, że Sztokholm to jedno z absolutnie
najpiękniejszych miast, jakie kiedykolwiek widziałam, że szwedzkie klimaty
trochę mnie przerażały, i że za baterie do wyładowanej cyfrówki zapłaciłam w
kiosku 90 złotych (nie, nie pasowały do mojego aparatu, za to do dziś leżą w szafce
i przypominają mi, że może warto sprawdzić kurs walut przed wyjazdem).
W Finlandii to była inna
rozmowa. Tam jechałam z ludźmi, których traktowałam , i z którymi czułam się
jak z rodziną (fakt, że dwoje z nich rzeczywiście było moją rodziną mógł mieć z
tym jakiś związek). Mało tego, wszyscy, których spotkaliśmy na swojej drodze
robili co mogli, żebyśmy czuli się jak w domu. Wyjazd bajka, od początku do
końca (mimo szoku doznanego po informacji, że kolacja rzeczywiście była z
renifera i nurkowaniu w przerębli – tak, kiedy instruktor tłumaczy „zamoczcie
się cali, ale bez głowy”, to ja jestem tą, która zrozumie to dokładnie na
odwrót).
Norwegia jeszcze przede mną,
ale odkąd fiordy są na trzecim miejscu na mojej liście miejsc do odwiedzenia,
myślę, że w trochę mniej, niż bardziej oddalonej przyszłości akurat ten plan
się urzeczywistni.
Póki co, przez ostatnie
kilkanaście miesięcy Skandynawia zarysowała się w moim umyśle w zupełni nowy
sposób. Pewna surowość, obecna w klimacie i estetyce zaczęła fascynować,
przyciągać z niewyjaśnionych przyczyn. Trochę na zasadzie „bo wydaje się, że
fajnie”, a trochę przez to, co zaczęło pojawiać się na ekranie mojego komputera
i wieczorem w ręce – parę filmów i książek. O nich będzie dzisiaj mowa.
Nie często wpadały mi w ręce
kryminały. Mimo tego, że ciężko określić czy z czytanych gatunków jakiś
plasował się u mnie na uprzywilejowanej pozycji, to kryminały były naprawdę na
szarym końcu tego zestawienia. Do ubiegłych wakacji. Wtedy szły jeden za
drugim. Wieczór w wieczór. Wciągały tak, że mogło sobie dzwonić, walić,
taranować, a ja bym czytała. A te skandynawskie najbardziej. Pewna autentyczność w prozie – to chyba najlepsze określenie, na jakie jestem w stanie się zdobyć,
żeby określić co wyróżnia je na tle innych. Oto trzy z nich, które najbardziej
utkwiły mi w pamięci.
Stieg
Larsson „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”
Szczęśliwie dla mnie, na temat
tej trylogii było już wiele powiedziane. Szczęśliwie, bo wstęp był tak długi,
że sądzę, że jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to powinnam być mu szczerze
wdzięczna i nie męczyć zbytnio potokiem wywodów. U mnie zaczęło się od filmu –
„Dziewczyny z tatuażem”. Hollywoodzkiej wersji. Tak wiem, szwedzka znacznie
lepsza, ale to już temat na inny post. Nic nie poradzę, że ten po prostu
napatoczył się jako pierwszy. I wiecie co? Craig w tych śmiesznych old
schoolowych okularach, swetrze i spodniach od piżamy, mało przyjazny klimat i
oszczędność przekazu okazały się czymś jak najbardziej dla mnie. Po książki
sięgnęłam jednak dopiero tego lata. Znałam już historię. Wiedziałam jak to się
skończy. I co? 700 stron pochłonęłam w dwa wieczory, bo nie potrafiłam się
oderwać. Poziom zawikłania był idealnie wyważony i , co najważniejsze, ani
przez chwilę nie miałam wrażenia przerostu formy nad treścią. Nie zabrałam się
od razu za tom drugi, bo kilkanaście tygodni temu „Mężczyźni, którzy nienawidzą
kobiet” było chyba piątym kryminałem z rzędu, jaki czytałam i potrzebowałam już
zmiany. Sięgnę po nią niedługo. Mam
nadzieję, że tak samo przytwierdzi mnie do fotela.
Jonas
Jonasson „Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”
No dobra. Nie jestem pewna,
czy powinno się kwalifikować tę powieść jako kryminał, ale zaryzykuję. Nie
miałam pojęcia czego się spodziewać, bo ok, powieść szwedzkiego dziennikarza (a
ja przecież jestem teraz taka ‘pro’ jeśli chodzi o szwedzkie klimaty), ale o
dziadku, który zwiał z domu spokojnej starości! O jak mnie ta książka
zadziwiła! Do pięćdziesiątej strony były już dwa morderstwa, akcja wartka jak
mały potok, a to wszystko z nutą dokładnie takiego wariactwa, jakie w
literaturze zwyczajnie sobie cenię. Mało tego, akcja toczy się dwutorowo. Mamy
część, gdzie główny bohater – Allan Karlsson – w swoich nieurodziwych kapciach
włóczy się po Szwecji, pakując się w sytuacje ekstremalnie absurdalne, a
wszystko to przeplecione historiami z życia staruszka (umówmy się, sto lat –
trochę mogło się tego nazbierać). I to chyba jest najlepsza część powieści.
Okazuje się, że Karlsson znał przynajmniej kilku prezydentów, premierów,
dyktatorów, konstruował bomby, żył sobie spokojnie przez kilkanaście lat na
jednej z azjatyckich wysp, żeby potem stać się agentem wywiadu. Napisane z taką
fantazją, że autentycznie cieszyłam się, widząc, że dochodzę do kolejnego
rozdziału z retrospekcją.
Jo Nesbo
„Karaluchy”
Przyczynami, dla których
zabrałam się za Karaluchy był artykuł mojego zdecydowanie ulubionego redaktora
z Harper’s Bazaar o norweskich autorach (akurat o Nesbo jedynie wspomniał, ale
zaszczepił we mnie ten rodzaj nieposkromionej ciekawości) i tania księgarnia
we Wrocławiu, gdzie szukałam czegoś na dłuższą podróż pociągiem. No i jak
zwykle, zanim zorientowałam się, że nie zaczynam od początku serii, byłam już w
połowie książki. I co tam znalazłam?
Mamy Harry’ego Hole’a –
detektywa z problemami, o którym wiemy, że wszyscy chcą go usunąć z pola widzenia,
bo stanowi na nim jedynie irytującą plamkę, psującą ogólny obraz, jednak
przypadkiem jest genialny w tym, co robi, więc głupio tak się go pozbyć. Tym bardziej, że kiedyś rzeczywiście
coś udało mu się ustalić. Już trudno, że nieposłuszny. Mamy morderstwo
dyplomaty, mamy duszne tajlandzkie klimaty. Mamy też trochę brudu (dosłownie i
w przenośni) i co raz bardziej zagęszczającą się atmosferę.
Ostrzegam, że oprócz peanów na
temat twórczości Nesbo, zdążyłam już spotkać się z opiniami, że za mocne, za
ciężkie… To już zależy od indywidualnych preferencji. Ja na pewno będę serię
kontynuowała. Tym bardziej, że oprócz wątków doraźnych, pozostaje też kilka
kwestii, z którymi nasz bohater będzie zmagał się jeszcze długo po zamknięciu
sprawy. A to dopiero w następnych książkach.
A teraz Wasza kolej. Jakieś rekomendacje, opinie, polecenia? Godne uwagi pozycje, całe nurty albo konkretny autor? Znajdą się jacyś fani kryminałów? Czekam z niecierpliwością ;)
kryminał nie, szwedzkie, nie, ale amerykańskie... obyczajowe? ot, beletrystyka. i autora, na którego w życiu nie spodziewałabym się natknąć w księgarni - obczaj sobie Steve'a Martina i jego 'Piękny przedmiot'. strasznie sympatyczne i wciągające czytadło, napisane lekko i z humorem. nie jest to może powieść z najwyższej półki, ale na pewno też nie najniższych lotów. sięgnęłam z ciekawości, bo historia jest o świecie kolekcjonerów sztuki, od lat osiemdziesiątych/dziewięćdziesiątych do w miarę współczesnych. troszkę się można dowiedzieć i na dodatek dodam, że ja, nie rozumiejąca i nie przepadająca jednocześnie za abstrakcyjną sztuką współczesną (choć oczywiście nie tylko jest o niej) zaczęła na nią patrzeć z lekkim zaintrygowaniem i przekonaniem. ot, opowiastka w świecie sztuki, gdzie możesz się jednocześnie czegoś dowiedzieć. i mega sentymentalny opis Big Apple z zeszłego stulecia - myślę, że przypadnie Ci do gustu. przyjemnie się czyta, bardzo lekko. ja byłam mega pozytywnie zaskoczona. :)
ReplyDeleteplus opis: 'o tym, że Diabeł ubierał się u Prady, wiemy nie od dziś. gdzie jednak zaopatruje się w dzieła sztuki? Oczywiście na Manhattanie.'
OOOO, brzmi jak coś naprawdę dla mnie! Dzięki Dratwa, zabieram się za szukanie ;D
DeleteJo Nesbo wymiata :)
ReplyDeleteSkandynawowie mają chyba jakiś "problem" z tymi zabójstwami, bo wplatają nawet w niekryminalne książki :P tak jak Jonas Jonasson :) Polecam jeszcze inną książkę tego autora - "Analfabetka, która potrafiła liczyć" :)
Coś w tym jest :) ale to wplatanie wychodzi im fantastycznie. Nie słyszałam o "Analfabetce..." wcześniej, dzięki wielkie za info ;) Na pewno po nią sięgnę!
Delete