Strony

Sunday, November 01, 2015

Lands of narrow streets - stop 2, Wrocław



After Cracow, it was Wrocław time. The city I wasn’t able to get along with. Every time I visited, it felt awkward. Sometimes I even thought I gained some warm feelings for that place but that was never it. I assume it was the result of lack of understanding. I did not understand that city. I did realize it was beautiful. I did realize some particular districts were breathtaking and the architecture seemed extremely interesting (in a positive way). Still, I wasn’t able to feel enthusiastic about that destination.
Do you know what was the factor that convinced me eventually? Details. Spending afternoon in a cafe and sipping sangria because I will never stop loving such hidden spots, coconut brownie and three hippos from Wrocław zoo. When I found a cheap book store, my euphoria was justified. The simplest things helped me to sense that atmosphere I looked for. The details that made me feel well in general. The main square seemed more interesting, people more friendly and the city more alive. Thanks to those little factors it all stopped being strange. Wrocław is still not my favourite place in the world, although, that complete lack of understanding is past now.

Po Krakowie czas na Wrocław. Miasto, do którego długo nie mogłam się przekonać. Z każdą wizytą wydawało mi się, że nabrałam już trochę sympatii, jednak to ciągle nie było to. To wszystko wynika chyba z pewnego niezrozumienia. Nie rozumiałam tego miasta. Wiem, że jest piękne. Wiem, że Ostrów Tumski jest naprawdę niesamowity, a architektura zastanawiająca (w tym bardzo pozytywnym znaczeniu), a mimo to, jadąc tam, nie byłam w stanie obudzić w sobie większego entuzjazmu.
Wiecie co mnie przekonało? Detale. Siedzenie w Czeskim Filmie (bo knajpy w bramach starych kamienic nigdy mi się nie znudzą), kokosowe brownie w Literackiej i hipopotamy w Afrykarium (nazwałam je Stefanek, Alfred i Iwonka – wierzcie mi, że imiona do nich pasowały). Znalezienie taniej księgarni na Ruskiej oznaczało już pełnię szczęścia. Z każdym „jak ja to zawiozę do domu?” banan na twarzy był coraz wyraźniejszy. Najprostsze rzeczy, ale pozwoliły poczuć klimat. Szczegóły, które sprawiły, że na ogół patrzy się przychylniej. Nagle Rynek wydawał się znacznie bardziej interesujący niż poprzedniego dnia, ludzie przychylniejsi, a miasto wieczorem naprawdę „żywe”. Dzięki takim małym rzeczom, miejsce przestaje być obce. Wrocław ciągle nie jest moim ulubionym miejscem na świecie, ale początkowe niezrozumienie zostało już solidnie zażegnane. 























No comments:

Post a Comment