After
Cracow, it was Wrocław time. The city I wasn’t able to get along with. Every
time I visited, it felt awkward. Sometimes I even thought I gained some warm
feelings for that place but that was never it. I assume it was the result of
lack of understanding. I did not understand that city. I did realize it was
beautiful. I did realize some particular districts were breathtaking and the
architecture seemed extremely interesting (in a positive way). Still, I wasn’t
able to feel enthusiastic about that destination.
Do you
know what was the factor that convinced me eventually? Details. Spending
afternoon in a cafe and sipping sangria because I will never stop loving such
hidden spots, coconut brownie and three hippos from Wrocław zoo. When I found a
cheap book store, my euphoria was justified. The simplest things helped me to
sense that atmosphere I looked for. The details that made me feel well in
general. The main square seemed more interesting, people more friendly and the
city more alive. Thanks to those little factors it all stopped being strange.
Wrocław is still not my favourite place in the world, although, that complete
lack of understanding is past now.
Po
Krakowie czas na Wrocław. Miasto, do którego długo nie mogłam się przekonać. Z
każdą wizytą wydawało mi się, że nabrałam już trochę sympatii, jednak to ciągle
nie było to. To wszystko wynika chyba z pewnego niezrozumienia. Nie rozumiałam
tego miasta. Wiem, że jest piękne. Wiem, że Ostrów Tumski jest naprawdę
niesamowity, a architektura zastanawiająca (w tym bardzo pozytywnym znaczeniu),
a mimo to, jadąc tam, nie byłam w stanie obudzić w sobie większego entuzjazmu.
Wiecie
co mnie przekonało? Detale. Siedzenie w Czeskim Filmie (bo knajpy w bramach
starych kamienic nigdy mi się nie znudzą), kokosowe brownie w Literackiej i
hipopotamy w Afrykarium (nazwałam je Stefanek, Alfred i Iwonka – wierzcie mi,
że imiona do nich pasowały). Znalezienie taniej księgarni na Ruskiej oznaczało
już pełnię szczęścia. Z każdym „jak ja to zawiozę do domu?” banan na twarzy był
coraz wyraźniejszy. Najprostsze rzeczy, ale pozwoliły poczuć klimat. Szczegóły,
które sprawiły, że na ogół patrzy się przychylniej. Nagle Rynek wydawał się
znacznie bardziej interesujący niż poprzedniego dnia, ludzie przychylniejsi, a
miasto wieczorem naprawdę „żywe”. Dzięki takim małym rzeczom, miejsce przestaje
być obce. Wrocław ciągle nie jest moim ulubionym miejscem na świecie, ale początkowe
niezrozumienie zostało już solidnie zażegnane.
No comments:
Post a Comment