Strony

Wednesday, November 23, 2016

Złowroga Ostryga poleca - Books for autumn


Mam deja vu. Mniej więcej o tej porze, w zeszłym roku zbierałam się do napisania posta o skandynawskich kryminałach. Dość opornie wtedy mi to szło i pamiętam ogrom ulgi, jaką odczułam, kiedy dobrnęłam do ostatniego zdania. Pamiętam też, że cała ta szarość za oknem zdawała mi się być odpowiednim klimatem do publikowania posta o książkach, do tego w większości dość ponurych (ale bardzo wciągających). Teraz mam podobnie. Im gęściej mży za oknem, tym kocyk i kryminał wydają się właściwszym rozwiązaniem (zaczynam rozumieć cały ten fenomen jesiennych zdjęć rodem z Pinteresta, wiecie, herbatka, kocyk, liście klonu na dywanie, książki, parapecik, te klimaty), a to z kolei nakazuje znowu wrzucić coś z dopiskiem „Złowroga Ostryga poleca”. Zostawiam Was więc z kolejnymi trzema tytułami.

I’m having a deja vu. Last year, around this time, I was going to start writing a post about Scandinavian crime stories. I remember it was really hard for me to get the flow and the relief I felt when I finally finished the note. I also remember that whole that grey aura outside seemed to be a very proper atmosphere for publishing a post about books (not very cheerful ones to be honest, very captivating though). This is exactly how I find it right now. The more heavily  it rains, the more I find blankets and books a right choice. I’m starting to understand the phenomenon of all those fall pictures from Pinterest, you know, hot tea, warm snuggie, maple leaves on a rug and books. All these factors made me feel like I needed to recommend you some goodies again and here they are; three books for autumn evenings: “The Martian” by Andy Weir, “The Bat” by Joe Nesbo and “Lesio” by Polish author Joanna Chmielewska. Enjoy! 




Jo Nesbo „Człowiek nietoperz”

Tę serię zaczęłam od przeczytania drugiej części, czyli „Karaluchów”. Zupełnie nie wiedziałam za co się biorę, potrzebowałam akurat książki do pociągu, więc kupiłam tę, bo słyszałam wcześniej kilka pochlebnych słów o Nesbo. Zaczęłam czytać, zakochałam się zupełnie i przepadłam. Po kilku miesiącach przyszła pora na początek sagi – „Człowieka nietoperza”.
Mamy detektywa Harry’ego Hole, takiego z problemami i raczej chłodnym podejściem do sprawy, dla którego wszelkie zaangażowanie zdecydowanie nie znajduje się na szczycie listy priorytetów. Hole ma za to intuicję (albo po prostu wiele doświadczeń) i logicznie myśli. W Norwegii miał sporo zawirowań, z których mentalnie nie do końca się jeszcze wyplątał, ale dostał szansę, bo nie tylko w jego interesie jest, żeby jego historia została poufna. Teraz trafia do Australii, z powodu morderstwa młodej, jasnowłosej Norweżki. Szybko pojawiają się: wielki Aborygen, drag queen, cyrkowa trupa i rudowłosa Szwedka, a Hole odnajduje w policyjnym archiwum pewien schemat i kilka niewygodnych powiązań.
Fabuła jest jak zbiór sinusoid. Nastroje bohaterów skrajnie się wahają, postępy w śledztwie pojawiają się szybko, żeby jeszcze szybciej zniknąć, a wątki gęsto się ze sobą przeplatają. Są nowi bohaterowie, mylne tropy, dużo wodzenia za nos i jeszcze kilka morderstw. Autor nie zna litości, kiedy chodzi o uśmiercanie bohaterów. Ja mam już nauczkę, żeby do żadnego z nich za bardzo się nie przywiązywać.
Nesbo nie można odebrać trzymania czytelnika w napięciu ani fantazji. Tutaj morderstwa nie są konsekwencją strzelaniny czy wypadku. Wydarzenia rzadko daje się przewidzieć, za to, czytając więcej, niż jedną książkę z serii, można zaobserwować jak wpływają one na usposobienie i charakter głównego bohatera. 
Powieści Nesbo to kryminały – nie są radosne i optymistyczne, a treść bywa ciężka, jednak zdecydowanie nie jest zbyt ciężko napisana. Cała historia jest spójna, zamknięta w pewnych ramach i bardzo, bardzo wciągająca. 




Andy Weir „Marsjanin”

Najpierw obejrzałam film. Książka wpadła mi w ręce dopiero długo po tym, a ja nie bardzo lubię historie, o których wiem, jak będą się rozwijały. Wiedziałam już, że załoga Aresa poleciała na Marsa. Wiedziałam, że na miejscu przyszła burza, a w konsekwencji jeden z członków misji, Mark Watney, został na planecie, kiedy reszta się ewakuowała, bo nikt nie sądził, że facet przebity anteną mógł przeżyć. A przeżył. I został sam w kosmosie na kilka lat, w trochę porządniejszym namiocie, z zapasem żywności na mniej niż rok. Wszystko to już wiedziałam i wiecie co? Niesamowicie się cieszę, że przeczytałam tę książkę.
Nie jest odkryciem, że sfilmowane powieści to zazwyczaj mocno okrojone i uproszczone wersje często genialnych fabuł. Tu było podobnie. Film nie był powalający, ale zawierał kluczowy element, dzięki któremu obejrzałam go w całości z mniejszą lub większą przyjemnością – poczucie humoru głównego bohatera, a tego w książce było nieporównywalnie więcej, niż w ekranizacji. Ludzie w autobusach dziwnie na mnie patrzyli, kiedy próbowałam się nie śmiać na głos, ale średnio mi wychodziło (prawie jak wtedy, gdy czytam w komunikacji miejskiej Clarksona).
Watney przez całą książkę ma naprawdę pod górkę, a, jak sam stwierdza, „cholerna planeta postanowiła mu dokopać”, jednak on i „cała masa mądrych ludzi z NASA” ciężko pracują, żeby sprowadzić go żywego na Ziemię i utrzymać przy życiu do tego czasu. Nie pomyślałabym wcześniej, że książka o botaniku, który utknął w kosmosie może być tak wciągająca. Do tego bardzo inteligentnie napisana i zgrabnie przeplatająca wątki Watneya, tego co działo się w tym samym czasie w siedzibie NASA i u załogi wracającej do domu. 
Jest jedna rzecz, która może zniechęcić czytelnika na samym początku – masa naukowego słownictwa. Opisy reakcji, stanu technicznego sprzętu i czynności, o których nikt poza astronautami nie słyszał. Momentami ciężko było przebrnąć przez tekst, z drugiej strony, takie opisy dodały książce sporej dawki autentyczności. Wszystko stało się prostsze w momencie, kiedy odpuściłam sobie próby zrozumienia o co tak naprawdę chodzi w zdaniu. Nic nie straciłam, bo ogólny sens jest jasny i zrozumiały, a całość naprawę ciekawa. Bardzo, bardzo polecam. 






Joanna Chmielewska „Lesio”

To była czwarta powieść Chmielewskiej, którą przeczytałam, a pierwsza, w której główną bohaterką nie jest Joanna. Kto z Was miał przyjemność zetknąć się z którąś z książek Chmielewskiej, wie, że chodzi o roztrzepaną i diabelnie inteligentną bohaterkę większości jej powieści, której losy składają się na zaprzeczenie słowa „normalny”. Celowo użyłam słowa „przyjemność”, bo opisane historie są lekkie, bardzo nieoczywiste i naszpikowane zwrotami akcji. Co prawda, zazwyczaj zawierają jakieś morderstwo (albo kilka), ale czytając, można odnieść wrażenie, że ogląda się odcinek „Jasia Fasoli”.
Trochę tak było z Lesiem – architektem, którego historia rozpoczyna się od chęci dokonania zabójstwa. Lesio to niezwykle zdolny (i bardzo uczuciowy) artysta, którego oznaki obłędu przyprawiają o takowy kolejnych współpracowników. W przedmowie autorka zaznaczyła, że to prawdziwa postać, która czynów z książki nie dokonała, jednak do każdego z nich z pewnością byłaby zdolna.
Początkowo fabuła skupia się wokół perypetii głównego bohatera, stopniowo rozszerzając się i obejmując kolejne postaci – architektów z pracowni Lesia czy jego rodzinę. Historia podzielona jest na części, z których każda ma zupełnie inny wydźwięk, a ostatnią można by określić jako czysto przygodową, jednak są też wątki, które ciągną się od początku do końca, jak choćby rozwój (lub wręcz przeciwnie) kariery Lesia czy też jego niesłabnące uczucia do współpracowniczki.
Przez pierwsze 50 stron nie byłam przekonana – Lesio wydawał mi się straszną ofermą, liczyłam na morderstwo na pierwszych stronach, po czym się zawiodłam, a całość wydawała się mocno nie dla mnie. Pamiętałam jednak, że już dwie osoby przekonywały mnie, że będzie lepiej. No i było. Historie z książki momentami są tak absurdalne, że ciężko się oderwać.
Nie powiem, że to moja ulubiona książka Chmielewskiej (do tej pory jest nią „Krokodyl z kraju Karoliny”), ale czyta się przyjemnie i z pewnością dostarcza rozrywki. Akcja nie zwalnia, a całość jest pogodna i bardzo żywa. Rewelacyjnie pokazuje, że granice ludzkiej pomysłowości nie istnieją.




Teraz pora na Was. Jakieś rekomendacje? 

4 comments:

  1. Cudowne zdjęcia, aż się chce zacząć czytać książkę :) Książki "Marsjanin" jeszcze nie czytałam, ale film bardzo bardzo polecam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję, cieszę się, że zdjęcia się podobały :) A jeśli film był w Twoim guście, to tym bardziej polecam książkę - jest dużo, dużo bogatsza, a w takim samym, lekkim klimacie ;)

      Delete