Długo nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że
niezależnie od tego, o jakim futrzaku mówimy, sztucznym czy prawdziwym,
kolorowym czy neutralnym, długim czy krótkim, noszącemu zawsze towarzyszyć
będzie wrażenie przyciężkości. Futrzane kamizelki też raczej nie mówiły do mnie
„mamo”. Sensowne wydawały mi się jedynie obszycia kapturów (takie naprawdę,
naprawdę puchate) albo kolorowe etole ożywiające dość zachowawcze płaszcze (w
sieciówkah jest mnóstwo wersji w kolorowe ciapki :D). Do niedawna, bo wtedy
przejrzałam Harper’s Bazaar, kilka nowojorskich blogów i nawet grafiki Google, a
tam znalazłam futrzaczki w zupełnie nowej odsłonie – z dżinsami, t-shirtami i w
połączeniu z bluzą z kapturem. Świeżo, lekko i, jak się później przekonałam, o
matko jak ciepło!