Redaguję ten wywiad ubrana w ogromny, wełniany
sweter. Niby wiosna tuż, tuż, ale jeszcze jest chłodnawo, poza tym lubię mieć
otwarte okno, gdy piszę. Dziś robię z niego mój własny, osobisty kokon – ciasno
otulam się wełną i niemal natychmiast czuję, jak robi mi się cieplej. To moja
Coolawoola. Zaprojektowana na planie koła, zszyta z pięćdziesięciu kawałków
materiału, noszona przeze mnie jako sweter albo płaszczyk, w zależności od
potrzeby. Coolawoola jest absolutnie wyjątkowa, a ja chcąc odkryć na czym polega jej
fenomen, zadałam kilka pytań jej projektantce. Zapraszam Wam na inspirującą rozmowę z Leną
Majewską, twórczynią marki Coolawoola, o prowadzeniu własnej firmy, czerpaniu motywacji i o tym, jakie znaczenie ma dziś recykling.
Skąd
wzięła się Coolawoola?
Pomysł narodził się jakieś pięć lat temu, w
moim rodzinnym domu. Moja mama, która jest fantastyczną krawcową, pokazała mi
prace dziewczyny ze Stanów, która zszywała ze sobą kawałki materiału. Bardzo
spodobała mi się taka odwaga i ekspresja łączenia, jednak to nie był mój styl.
To były długie płaszcze, w średniowiecznym wydaniu, a ja poszukiwałam swojej
własnej formy. I tak pojawiła się u mnie formuła koła. To praktyczne, bo taką
Coolawoolą można się otulić, rozrzucić jej poły za sobą, nosić do góry nogami,
ale ma to też wymiar symboliczny – jestem nauczycielką tańca, więc to nie
przypadek, że Coolawoola tańczy z tym, kto ją nosi. Na wieszaku swetry nie wyglądają
tak atrakcyjnie, jak na kobiecie. One dostają życie w momencie, kiedy klientki
zakładają je na siebie, noszą po swojemu. Ciekawie jest, kiedy wzór ma wiele
zastosowań i można go odkryć na różne sposoby.
To wywiady
pod hasłem „Biznes z pasją”. Czy w Twoim przypadku pasja odegrała rolę?
Dla mnie pasją jest tworzenie czegoś żywego, co
ma swoje przeznaczenie, jest potrzebne. To przejawia się to poprzez kontakt z
klientkami - momenty, kiedy kobiety wybierają swoje własne Coolawoole albo
kominy i wyglądają w nich idealnie bardzo mnie napędzają.
To
Twoja motywacja?
To jest największa radość! Ta chwila, kiedy
widzę, że ubranie idealnie leży i jednocześnie mam świadomość, że to nie jest
tylko ciuch, ale też coś z duszą, stworzone specjalnie dla tej jednej osoby.
Jakiś czas temu, na targach, rozwieszałam Coolawoole i trafiłam akurat na
zielono – fioletową. Powiedziałam wtedy do koleżanki, że nie mam pojęcia kto to
kupi. Po pięciu godzinach zjawiła się klientka, ubrana na zielono – fioletowo,
przymierzyła tę Coolawoolę i
wyglądała w niej doskonale. Moja koleżanka stwierdziła wtedy, że znałam tę
kobietę zanim ją poznałam – wtedy, kiedy projektowałam ten płaszcz. To jakiś
rodzaj magii, taki, który daje dreszcze na ciele. Uwielbiam te momenty.
Skończyłaś
ASP. Do jakiego stopnia Twoje wykształcenie wpłynęło na to co robisz, a czego
studia Ci nie dały?
Zacznę od tego czego nie dały. Według mnie jest
tam zdecydowanie za mało marketingu, nauki umiejętności sprzedania swojej
pracy. To coś, co artystom będzie zawsze potrzebne, żeby działać twórczo i
pozostać niezależnym. To luka, którą mogłyby wypełnić osoby takie jak ja –
pójść na ASP i podzielić się ze studentami swoimi doświadczeniami skąd, na bardzo
wczesnym etapie działalności, czerpać wiedzę na temat prowadzenia biznesu. Ja sama
zajmuję się techniczną stroną funkcjonowania marki. Tutaj w grę wchodzi
marketing, zarządzanie, czasami zarządzanie innymi ludźmi, kontakt z klientami.
Dla mnie każdy aspekt związany z Coolawoolą jest przyjemny, więc polubiłam i tę
część, ale musiałam nauczyć się wszystkiego sama. Parę razy mocno się
przewróciłam, ale w końcu uczysz się na błędach. To co studia mi dały, to na
pewno myślenie projektowe, twórcze podejście i szerokie kontakty z ludźmi z
ogromną wyobraźnią. No i wszystkie kwestie związane z kolorem. Ja kończyłam
architekturę wnętrz, ale mieliśmy też zajęcia z malarstwa, a to bardzo silna
podstawa dla tworzenia Coolawooli. Całe studia były ogromną przygodą,
zrozumiałam wtedy, że całe życie można się uczyć. Teraz mam poczucie, że ciągle
chcę się rozwijać, ale nie dlatego, że będę stała w miejscu, jeśli czegoś nie
zrobię, ale dlatego, że to niesamowite przeżycie. To próbowanie,
eksperymentowanie, to nieustanny proces, który bardzo nas otwiera.
Po
wszystkich tych eksperymentach wybrałaś tworzenie Coolawooli. To, że są one tak
oryginalnie było Twoim celem czy raczej dziełem przypadku?
Ta forma sama się taka narodziła. Ja, jako
projektantka i przedsiębiorca musiałam ją nazwać i określić, żeby później móc
komunikować się tym językiem z klientami i podkreślić, że unikatowość to jedna
z większych wartości, jakie ten design za sobą niesie, ale nie było to
założeniem. To, że każdy egzemplarz jest inny wynika już samo z siebie, bo
nawet gdybym bardzo chciała, nie dam rady zrobić dwóch takich samych swetrów. Nie
zamawiam bel materiału, tylko dostawy swetrów, w których nigdy nie wiem co
znajdę. Czasami trafią się dwa identyczne sweterki, ale to naprawdę rzadkość,
która i tak nie pozwala na odtwórcze działanie. Wyzwanie pojawia się
przykładowo, kiedy ktoś zamawia dziesięć czerwonych Coolawool i trzeba znaleźć
tyle czerwonej wełny.
Na co
zwracasz największą uwagę szyjąc Coolawoole? Na jakim efekcie zależy Ci
najbardziej?
Zwracam uwagę na to, żeby jakość tych ubrań
była naprawdę wysoka. Ludzie czasem mówią „to jest ze starych swetrów”, ale nie
biorą pod uwagę jak dużo można jeszcze z tych materiałów stworzyć. Wełna jest
bardzo trwała, szczególnie ta czystej mieszanki, jak merynos czy kaszmir. Te
ubrania są świetnej jakości, bo sam materiał jest bardzo trwały. Bawełny nie
dałoby się tak odzyskać, bo jej jakość bardzo spadła, szczególnie ostatnimi
czasy.
Wełna
jest bardziej szlachetna?
Zdecydowanie. To bardzo trwały materiał.
Jakie
są kroki powstawania Coolawooli?
Najpierw kupuję wełnę. Dostaję kilka sweterków,
które najpierw są prane, a potem zamrażane. Wełna reaguje na przymrożenie –
włókna stają się sprężyste i odświeżone. Następnie sweterki są pocięte i to
jest pierwszy proces twórczy, bo trzeba przemyśleć jak zrobić wykrój, żeby nie
wyrzucić pół swetra. Ja robię to prawie bezodpadowo. Najmniejsze kawałeczki,
jakie wykorzystuję mają po parę centymetrów, robię z nich broszki albo mitenki.
Z tych fragmentów składany jest wzór, który następnie jest kompresowany i przewożony
do krawcowych, które go odszywają. Całość jest kilkukrotnie prasowana, bo każda
doszyta część musi zostać potraktowana żelazkiem. To kolejny proces termiczny,
jakiemu poddana jest wełna. Gotowa Coolawoola wraca do mnie, jest pakowana w
paczkę i wysyłana gdzieś w świat, do Stanów czy Japonii albo zostaje na
wieszaku i jedzie ze mną na targi. Obserwuje teraz taką tendencję, że ludzie są
dużo odważniejsi w kupowaniu online, uważają, że to nie jest duże ryzyko, ale
na targach zawsze możesz dotknąć, przymierzyć.
Potrafisz
opisać swój typowy dzień?
Przede wszystkim przychodzę do pracowni i
projektuję. To taka moja medytacja. A szczerze mówiąc, to ostatnio ciągle gaszę
pożary – czasami umknie mi mail albo coś wypadnie z głowy. Teraz kiedy jestem
wypromowana na Etsy, muszę gasić je jeszcze szybciej. Zima to okres
sprzedażowy, z kolei lato jest trochę martwe na tym polu – wtedy mogę na
spokojnie zająć się warsztatami.
Co
najbardziej cenisz sobie w takim stylu pracy?
Wolność twórczą, ale też relacyjność. Z każdym
sweterkiem możesz mieć pewną relację. Tnąc go, myślisz kto go nosił, a widząc,
że był parokrotnie zacerowany, zastanawiasz się czy był dla kogoś cenny. To
bardzo osobiste. Mam też w głowie, że to co robię jest ekologiczne – ubrania
dostają, drugie, bardzo fajne życie, zamiast zostać po prostu wyrzucone.
A czy
to, że nie masz szefa ma dla Ciebie znacznie?
Ciężko powiedzieć, bo nigdy nie miałam szefa.
Może tylko przez chwilę w szkole tańca, ale tam też miałam dużą swobodę. Wiele
razy miałam myśl, że mogłabym pracować gdzieś na etat, zarzucałam sobie, że tak
nie jest, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że to do mnie nie pasuje. Taka praca
jak moja wymaga dużej odporności na stres – nie wiem przecież jak projekty będą
sprzedawały się za miesiąc czy dwa, ale to jest moja droga.
Masz
jakąś filozofię albo myśl przewodnią, którą się kierujesz?
Ostatnio podoba mi się bardzo zdanie „slow down to the speed of life” i cały
czas to praktykuję. Uznałam, że będę działać we własnym tempie, a nawet jeśli
nie będę stale podnosić poprzeczki i przeskakiwać samej siebie, to świat się
nie zawali. Odkrywam swoje tempo, dostosowuję się do niego i jest mi z tym
dobrze. Kiedy czuję, że za bardzo przyśpieszam, mówię sobie: „zwolnij”.
Jakie
znaczenie ma dla Ciebie recykling?
Myślę, że to był bodziec, żeby zacząć
projektować Coolawoolę. Pomyślałam, że to same wartości dodane – tani materiał
(potem okazało się, że wcale nie jest taki tani, biorąc pod uwagę wszystkie
procesy, które musi przejść), odzyskiwanie tworzywa, bycie ekologiczną. Zaczęłam
zgłębiać informacje ze świata i w pewnym momencie zauważyłam, że to jest moja
misja. To fascynujące, kiedy obserwujesz twórczych ludzi, wykorzystujących
materiały po raz drugi. Ja pomyślałam, że chcę uprawiać taki zwykły recykling w
swoim domu i to okazało się dla mnie bardzo naturalne. Nie jestem unikatowa na
rynku. Jest wielu producentów, którzy nawet jeśli nie używają odzyskanych
materiałów, to stawiają na ekologiczną bawełnę. To odpowiedź na rynek –
konsumenci przerazili się ile chemii można znaleźć w zwykłej bawełnie i
zaczynają uważać na to, co na siebie wkładają. To w pewnym sensie nieuchronny
proces i wiem, że będziemy zmierzali w stronę takiego ekologicznego rozwoju.
Może teraz moja działalność jest w jakimś stopniu prekursorska, ale za dziesięć
lat to stanie się naturalne.
A slow
fashion?
To trochę oczywistość. Nie możesz przyśpieszyć
procesu, który się tu dzieje.
Masz
poczucie, że uświadamiasz swoich klientów?
Tak, pierwszym uświadomieniem jest cena. Czuję
się w obowiązku, aby ją uzasadnić, ale nie po to, żeby się wytłumaczyć, ale
żeby opowiedzieć. Kiedy klienta to zastanawia, staram się nie wchodzić w mentorską
narrację, ale jeśli trafiam na odpowiednio otwartą osobę, możemy porozmawiać o
tym, ile jej zdaniem jest warta ta praca. Odszywanie to frajda – widzisz jak
kawałeczki wełny zaczynają tworzyć całość, sweter rośnie w twoich rękach – ale
to też cenny czas, a skoro ludzie cenią swój czas, to dlaczego nie mają cenić
czasu osób, które to odszyły?
Jakie
masz dalsze plany dotyczące Coolawooli?
Coolawoola w obecnej formie na pewno zostanie,
ale po ostatnim wyjeździe do Brukseli odkryłam moją nową naturę – modern. Teraz
chciałabym łączyć wełnę w zupełnie nowy sposób, bardzo geometrycznie i wydobyć
przeszycie na zewnątrz, na przykład odblaskową albo złotą nicią na czarnej
wełnie. Mam wielką ochotę uszyć coś dla moich synków i myślę, że to właśnie
powinno być geometryczne, wyraziste. Do tej pory kiedy próbowałam uszyć męski
model, zawsze wychodziło mi coś kobiecego, a może to właśnie nowa formuła
zszywania wełny zaowocuje Coolawoolą dla panów. Oni zgłaszają pretensje na
targach, że są niesprawiedliwie potraktowani, bo dla nich są tylko skarpetki
albo t-shirty, a to stanowczo za mało. No i kolejna projektantka Coolawoola –
sama przestaję się wyrabiać, a skomponowanie fragmentów zabiera naprawdę wiele
czasu. Jest też ogrom innych pomysłów. Uzbierałam na przykład cały stosik wełny
w panterkę, w różnych rozmiarach, ale podobnej kolorystyce, i mam niesamowitą ochotę
zrobić z tego płaszcz, taki dziki. Ostatnio przychodzą mi do głowy takie
szalone pomysły.
A skąd
je bierzesz? Te szalone pomysły?
Myślę, że one czekają na to, żeby się wydobyć.
Wydaje mi się, że każdy z nas ma takie okresy w życiu, kiedy zachowuje się
trochę bardziej zachowawczo, jego energia czeka, a potem eksploduje i przejawia
się w formie czegoś niezwykłego. U kogoś kto ma naturę podróżnika to może
wyrazić się wyjazdem do Afryki, a u mnie poprzez ekspresję w projektowaniu. Ja
szyję płaszcz w panterkę.
Dziękuję
Ci za rozmowę.
Pracownia
ul. Bażyńskiego 28
Świetny, inspirujący post. Przy okazji, dla wszystkich obecnych tu businesswomen, polecam zerknąć na najnowszy dynamics 365 pricing, by zapoznać się z promocyjnymi cenami za najnowszej generacji system ERP, microsoft dynamics.
ReplyDelete