Nie za bardzo kryję się z tym,
że jestem zakochana w lumpeksach. Od pierwszej klasy liceum to szczera i
niegasnąca miłość (jest duża szansa na to, że okaże się dozgonna). Nie ma to
nic wspólnego ze słabymi jakościowo szmatkami albo notorycznym kupowaniem ubrań,
których się nie potrzebuje. Dla mnie to szybkie wyjście raz na kilka tygodni i
staranna selekcja (żadnych zniszczonych rękawów, 100% poliestru ani żółtych kołnierzyków),
która pozwala na wyłowienie kaszmirowego swetra, pięknej smokingowej koszuli, a
czasami nawet unikatu w stylu vintage. Właśnie tak kupiłam kurtkę House of
Fraser, którą widzieliście w ostatnim poście. Obiecałam wtedy wyjaśnić dlaczego
używam magicznego skrótu DIY i co ma on wspólnego z wełnianym żakietem
angielskiej marki. Dziś to rozwinę.