Ulica
Elektryków była już określana jako kulturalne centrum Gdańska, udana
rewitalizacja terenów postoczniowych i północny odpowiednik łódzkiego OFFa. Przedstawiano
ją jako przykład przemyślanego i kreatywnego zagospodarowania dawnych
przestrzeni przemysłowych, a z drugiej strony, jako dowód na lekkomyślne
marnowanie potencjału miejsca, które przypuszczalnie mogłoby stanowić bazę dla
odnowienia działalności przemysłowej. Faktem jest, że stocznia ma swój niepowtarzalny,
wyjątkowy klimat, który pozostanie odczuwalny niezależnie od rodzaju wydarzeń,
dla których stanowi tło. Choćby dlatego warto śledzić co dzieje się na ulicy Elektryków, wybrać się na miejsce i sprawdzić, jak sami odbieramy jej obecny
charakter.
Poza
sezonem Elektryków głównie wyznacza szlak do B90 albo na koncert w którejś z
hal. Latem to już inna historia. Scena zmontowana z pomalowanych na czarno
kontenerów ożywa, rzędy leżaków ciągną się wzdłuż ceglanych ścian, a słońce
odbija się w dziesiątkach czerwonych siedzeń wymontowanych prosto ze starych
wagonów skmek. Nudy nie ma, tym bardziej, że z początkiem tegorocznych wakacji
organizatorzy zaplanowali wydarzenia na wszystkie letnie weekendy i napchali
kalendarz muzycznymi i kulinarnymi imprezami. Standardem stały się koncerty w
piątki i soboty, cotygodniowy Nocny Targ i niedzielne Śniadania na Stoczni.
Ja bardzo chciałam przekonać się jak działają te ostatnie.
Stocznia
staje się mekką żarłoków w każdą niedzielę wakacji o 11.00. Stoiska zajmują nie
tylko przedstawiciele gdańskich knajpek czy kawiarni, ale też cukiernicy,
piekarze i barmani. Kawą i śniadaniową smażeniną pachnie już przy wejściu,
gdzie uroczy pan, ubrany jak koledzy z nocnej zmiany w Sopocie, zerka w torbę.
Wystarczy przejść 100 m, żeby w oczy zaczęły rzucać się piramidy z bajgli i
szeregi kolorowych smoothie. Niby wszystko wkoło zalatuje prowizorką, ale
wydaje się pasować, tworzyć całość z otoczeniem. Jak dla mnie wyszło nieźle.
Ja
na stocznię dotarłam przed południem, głodna jak wilk, a do tego żądna czegoś
pysznego. Odruchowo rzuciłam się do stoiska z kawą, jednak długość kolejki nie
zwiastowała racjonalnego czasu oczekiwania, a poza tym piłam już jedną rano. Chwilę
zajęło zdecydowanie czego próbujemy na pierwszy ogień. Ogromnym plusem całego
wydarzenia jest fakt, że kilkanaście wystawców reprezentujących restauracje czy
cukiernie rozproszone po całym Trójmieście gromadzi się w jednym miejscu,
chociaż z drugiej strony to wcale nie ułatwia podjęcia decyzji na co ma się ochotę.
Wybór faworytów został zatem okupiony dwiema godzinami nadludzkiego
poświęcenia, żeby spróbować jak najwięcej i uruchomieniem drugiego żołądka.
Tego na deser.
Do
ich lokalu na Targu Rybnym wybieram się mniej więcej od zeszłego roku – po
śniadanku na stoczni wiem, że warto będzie tam zajrzeć. Croissanty z twarożkiem
i z pastą jajeczną były naszym pierwszym wyborem. Smak i zapach – zdecydowane
10/10.
Cena:
10 zł
Pancakes
Co byście nie mówili, ja chyba nigdy
nie zostanę fanką tych nadmuchanych maleństw. Naprawdę wolę polskiego naleśniora
z nieprzyzwoitą ilością dżemu, albo francuskie, prawie przezroczyste crepes,
nawet z samą Nutellą. Faktem jest jednak, że ze wszystkich pancakesów, których
próbowałam, te wygrywają. Były puszyste, bardzo sycące i nadadzą się dla fanów
nietypowych połączeń – niezależnie od wybranych dodatków, wszystkie naleśniki
robione są z tego samego, lekko słodkiego ciasta, dlatego wersja z jajkiem
sadzonym i bekonem może trochę zaskoczyć. Podsumowując, myślę, że jeśli ktoś
naprawdę lubi pancakesy, te wydadzą mu się pyszne! No i pójdą w cycki.
Cena:
15 zł
Więcej
pyszności (takich naprawdę pysznych)
Chilli
concarne z Chochli
Koktajle
owocowe z Must Bake (cena: 8 zł)
Lemoniada
John Lemon (cena: 10 zł)
Lodynaturalne (cena: 5 zł za łopatkę)
Chleb
wieloziarnisty ze Sztuki Chleba (cena: 14zł)
Podsumowując,
jedzenie naprawdę było pyszne. No i załatwiliśmy od razu śniadanie i obiad –
chciałam spróbować wielu opcji, a porcje były solidne, więc kwestia głodu na
tamten dzień była już załatwiona . Faktem jest, że ceny odbiegają od
przeciętnych (ja nastawiałam się na próbowanie, więc 100 zł na dwie osoby nie
wystarczyło), a dodatkowym minusem jest, że nie wszędzie można płacić kartą,
więc lepiej zaopatrzyć się w gotówkę. Faktem jest również, że szybko można było
się tam odnaleźć, a ja wreszcie poczułam się jakbym miała pierwszy dzień
wakacji. I jeszcze mogłam pogapić się na statki. Wybierzcie się na Elektryków i
dajcie znać jak Wy odbieracie taką imprezę. W końcu jutro niedziela!
każda
niedziela wakacji, 11.00 – 17.00
Ulica
Elektryków
No comments:
Post a Comment