Luckily,
September was a month of packed suitcases and changing trains (which means the
best possibile way of spending time). Right now, when I’m laying comfortably on
a couch after a splendid dinner, I’m finalny having time to write down what had
actually happened.
Our
travelling plans had been changing constantly. Cracow was the only sure point
on our list after leaving Tatra mountains. We aimed to head to Budapest.
Then changed the plan in favour of Wrocław. Then made our minds up again and
decided Prague was a destination. Then headed to Wrocław eventually. The tour
was planned. Narrow street had awaited us.
When
travelling to places I had already known or at least visited before, what I
felt was a peace of mind. First time in a city usually equalls relishig with
its atmosphere and also a full schedule, especially when every corner hides a
story and almost every building seems to be a landmark. In Cracow, I was done
with that kind of sighseeing. This time the trip meant walking down the Old Town,
observing, taking pics and wondering where to eat (georgian food on the main
market was a jackpot).
I
think that most phrases I could use in this moment have been already written by
someone else who also fell in love with this city. I don’t think I know anyone
who didn’t. City center which is always lively, dozens of climatic corners and,
most importantly, so many narrow streets…
Wrzesień szczęśliwie ubiegł mi
pod znakiem spakowanej walizki i ciągłych przesiadek, czyli w najlepszej
możliwej formie. Siedząc teraz na kanapie po fantastycznej kolacji, jednym
okiem oglądając wieczorny film, mogę w końcu opisać co i gdzie się działo.
Nasze wyjazdowe plany
zmieniały się wielokrotnie. Po Tatrach miał być Kraków – jedyny pewny punkt na
liście. Zaraz po nim postawiłyśmy na Budapeszt. Później jednak na Wrocław. A
potem na Pragę. W końcu znowu na Wrocław. Wąskie, brukowane uliczki czekały.
Jadąc do miejsc, które znałam
albo przynajmniej odwiedzałam wcześniej, czułam ogromny komfort. Pierwszy raz w
danym miejscu, szczególnie takim, gdzie każdy zakamarek kryje historię, a
zabytki stoją dosłownie jeden na drugim, zazwyczaj oznacza zachłyśnięcie się
jego klimatem, atmosferą, a najczęściej też napiętym planem zwiedzania. W
Krakowie miałam to już za sobą. Tym razem czekały mnie dwa dni spacerowania
ulicami Starego Miasta, obserwowania, robienia zdjęć (chyba dorównałam
japońskim turystom) i obmyślania ‘gdzie dzisiaj iść na obiad’ (będąc na rynku
nie omijajcie Gruzińskiego Chaczapuri – nie jest odpowiednie dla tych, którzy
unikają glutenu czy węglowodanów, ale ci, którzy cenią sobie dobre jedzenie
odnajdą się).
Czego bym teraz nie napisała,
i tak mam wrażenie, że ktoś już wcześniej powiedział o Krakowie coś podobnego.
Głównie dlatego, że nie znam nikogo, kto by się w nim nie zakochał. Wiecznie
żywy rynek, klimatyczna mieszanka i, co najważniejsze, dziesiątki wąskich
uliczek…
No comments:
Post a Comment