Strony

Thursday, September 24, 2015

Somewhere I can breathe





„(…) it’s a place where I can breathe”, I’ve read recently. A perfect description of what I’m having in mind right now. Almost a definition.
There are some places where everything seems a little bit better, easier, more interesting. I’m not saying there’s plenty of them. I’m not saying they’re easy to be found either. Although, I guarantee that when you find yourself in one of them, you’ll feel this inner peace that nowadays is harder and harder to achieve.  I have exactly two spots of that kind and was lucky to spend ten days of September in one of them. The pics will say the rest.


 „(…) takie miejsce, gdzie można oddychać”, przeczytałam ostatnio. Określenie idealne, aby przekazać to, co mam teraz w głowie. Prawie definicja.
Są takie miejsca, gdzie wszystko wydaje się trochę lepsze, łatwiejsze, ciekawsze. Nie mówię, że jest ich wiele albo że łatwo je znaleźć, jednak kiedy już się tam znajdziesz, wszechogarniający spokój powie Ci, że to właśnie ono ;) Ja mam takie miejsca dokładnie dwa i szczęśliwie udało mi się spędzić dziesięć dni września w jednym z nich. Resztę powiedzą Wam zdjęcia.













































Tuesday, September 22, 2015

Black is black





How many times have you read that this season navy blue, orange or burgundy is the new black? What is it with black that it seems the biggest honour for other colors to be compared with it? Let me tell you something; black is black. Even though my absolutly favourite colour is the darkest of blues, black has this mysterious X ingredient that no other shade would ever have. Don't look for substitutes when the perfection already exists :) 

Ile razy czytaliście coś w tym stylu: "w tym sezonie granatowy, pomarańczowy czy bordowy (niepotrzebne skreślić) jest nowym czarnym"? Jak to się stało, że największym "pochlebstwem" dla koloru okazuje się być porównanie go do innej barwy, co do której nie ustalono nawet czy rzeczywiście można uznać ją za kolor czy nie. Możnaby teraz pociągnąć dywagację w różne kierunki, jednak zamiast tego pozwólcie mi napisać jedno: czarny to czarny. Mimo tego, że moim ulubionym kolorem jest najgłębszy z granatowych, to nie przeszłoby mi przez gardło zaprzeczenie, że czarny nie ma tego tajemniczego składnika X, którego nie znajdziemy w żadnym innym odcieniu. Przestańmy szukać substytutów, kiedy perfekcja już istnieje :) 









NEXT Dress
MOHITO Blouse
CENTRO Heels
PARFOIS Earrings 

Friday, September 11, 2015

Złowroga Ostryga poleca - Book for the weekend


Dziś będzie coś nowego. Cykl. Właśnie drogi Czytelniku zabrałeś się za pierwszy post z serii „Złowroga Ostryga poleca”. Brzmi może mało przyjaźnie, ale genezę ma zupełnie adekwatną. Jakiś czas temu odkryłam, a raczej odkryto przede mną, skarbnicę naklejek w wiadomościach na Facebook’u – kaczki, foczki, misie, co chcesz. Jednak oprócz Minionków moje serce skradły tylko ostrygi – uśmiechnięte, groźne, wesołe i złowrogie. Miłość od pierwszego wejrzenia. Nic tylko nazwać tak cykl na blogu, bo kiedy już pokochało się coś tak mocno, jak Złowrogą Ostrygę, to trzeba jakoś to wyrazić. Patrząc na plan serii nie mogę powiedzieć, że złożą się na nią jedynie rekomendacje, częściej może po prostu opinie. Zgodnie z moją myślą przewodnią, cudze opinie są po to, żeby konfrontować je z własnymi, a nie ślepo za nimi podążać, wierzę więc, że każdy sam oceni czy wpis będzie dla niego rekomendacją czy nie.
Jako pierwsza na tapetę trafia dopiero co przeczytana przeze mnie, jedyna powieść pióra Alice Munro – „Dziewczęta i kobiety”. Moja motywacja do sięgnięcia po nią była zwyczajnie haniebna. Opis książki na tyle okładki wywołał jedynie: "och, esencja nie moich klimatów". Co zaintrygowało, to przyznana nagroda Nobla i masa recenzji tak nieodmiennie pozytywnych, że ciekawość zwyciężyła. Rozterki młodej dziewczyny i problematyka kobiecych zachowań jako tematyka oklepana i uznanie najwyśmienitszego grona literatów było dla mnie mieszkanką tak niezrozumiałą, że nie było innego wyjścia niż sięgnąć po "Dziewczęta i kobiety" i dowiedzieć się o co tyle szumu. 




Powieść przedstawia perspektywę dziewczynki, a z czasem dziewczyny i kobiety, zamieszkującej małe kanadyjskie miasteczko – Del Jordan. I tu moim zdaniem powinien zostać zakończony opis treści. Stopniowe odkrywanie fabuły to największa przyjemność czytelnika i nie czuję się upoważniona do odbierania jej nikomu.
Jeśli chodzi o samą bohaterkę, to nie mogłam odeprzeć natrętnej myśli, że jest ona po prostu irytująca. Starając się polubić ją z całych sił, do pewnego momentu musiałam zadowolić się niechętną akceptacją (szczęśliwie moje prośby zostały wysłuchane i zdarzały się wątki, kiedy Del budziła czystą sympatię). Jej postać została skonstruowana w sposób, który każdej czytelniczce pozwala odnaleźć w niej choć jedną ze swoich cech. Jak sama autorka określi swoją pracę, jest ona autobiograficzna w formie, ale nie w treści. I chyba właśnie ta fraza określa fenomen damskiego utożsamiania się z Del.
Dochodząc do wątków, kiedy postać buntuje się przeciwko utartym schematom, negując ich wszelkie podstawy, a następnie plącze się w nie, ciężko pozostać obojętnym, nie ulec  ironii i nie uśmiechnąć się chociaż przelotnie. Obserwując pewną bezwzględność zarówno w sposobie bycia, jak i osądach dziewczyny zaintrygowanie rośnie i chcąc, nie chcąc zaczynamy analizowanie postaci.
Co najważniejsze, mimo że zachowania postaci irytują częściej niż sporadycznie, to doskonałość opisów i porównań zachwyca na każdej stronie. Umiejętność przedstawienia małych, codziennych rytuałów w sposób niezwykły jest tym, co wyróżnia pisarkę na tle innych. Książka pozwala dostrzec wyjątkowość w każdej najmniejszej czynności – spacerze czy myciu włosów. Jak trafnie określił to redaktor New York Times, AliceMunro zamienia zwykłe w niezwykłe. I robi to genialnie. A jeśli chodzi nie o sposób, ale o treść… Sięgnij po książkę i przekonaj się jak Ty odbierasz Del.