Biżuteria, która łączy w sobie kontrasty,
pasja przeniesiona w przedmioty i konsekwencja w dążeniu do celu – pierwsza
część wywiadu z Magdą (tutaj) pobiła na blogu wszelkie rekordy.
Na czym polega wyjątkowość magokowych
projektów i jak wygląda proces ich tworzenia? Czym tak naprawdę jest i co oznacza
slow business? Twórczyni Magoku opowiada o kreatywności, oryginalności, świadomości konsumentów i tym,co sprawia, że ceramika to materiał niezwykły. Zapraszam na drugą część wywiadu!
Zapytam
Cię teraz o pomysły. Skąd je bierzesz?
Najczęściej z głowy, ale też z inspiracji,
a bardzo często z rozmów z odbiorcami tego, co robię. Większości swoich
pomysłów ciągle jeszcze nie wykorzystałam. Myślę, że zrealizowałam może 1/100,
a ciągle przychodzą nowe. Zauważyłam, że kiedy mam pozytywny feedback od ludzi,
to pomysły przychodzą jeden za drugim. Na przykład ostatnio, widziałam
niekłamaną radość mojej klientki, która miała autentyczny problem, żeby wybrać
jedną rzecz, która podobała się jej najbardziej. Wszystko do niej mówiło. Ten
entuzjazm sprawił, że miałam tak pozytywny strzał energii, że nowe pomysły
przychodziły mi do głowy nieprzerwanie, chyba przez cztery godziny.
Zapisujesz
je?
Jasne. Mam cztery zeszyty, segregator i
jeden notes zawsze przy sobie. Czasem spisuję pomysły przez kilka godzin
(patrz wyżej). Zapisuję dosłownie wszystko: pomysły na zdjęcia, posty, nowe
produkty, współpracę z innymi. Obecnie dużo czasu zajmuje mi projektowanie
prototypów ekspozytorów do mojej biżuterii, przygotowanie sesji zdjęciowej i
nareszcie strony internetowej. Kilka projektów realizuję też w kooperacji z
innymi. Lubię networking, współpracę, która przemawia do mnie silniej,
niż rywalizacja. Każdy pomysł musi trafić na swój czas. Nie da się
wszystkiego i od razu. Czasami te pomysły po prostu muszą dojrzeć. To może
trwać nawet rok. Oprócz tego, że realizuję nowe pomysły, to często też te
starsze ewoluują, jak bransoletki, które teraz wyglądają zupełnie inaczej, niż
kiedy zaczynałam je robić.
Inspirujesz
się podobną twórczością?
Hm, mam raczej ambiwalentny stosunek do
oglądania tego, co robią inni. Staram się nie robić tego za dużo.
Żeby
się nie sugerować?
Tak. Nie lubię za dużo oglądać, żeby nie
wpłynęło to na mój stosunek do ceramiki. Nie interesuje mnie kopiowanie i
odtwarzanie, wolę twórczo przerabiać. Zwracam uwagę na to, żeby pogłębiać swoją
wiedzę, czytam, oglądam, pytam, ale lubię też eksperymentować i robić rzeczy po
swojemu.
Jeśli
chodzi o ceramiczną biżuterię, myślisz, że to już styl sam w sobie czy raczej dopiero
w jej ramach można wyodrębnić węższe kategorie?
Samo sformułowanie ‘biżuteria ceramiczna’
to taki termin old-fashioned.
Większości kojarzy się z czymś przyciężkim, nienowoczesnym. Czasami klientki
mówią, że są zaskoczone jak lekkie jest to, co tworzę. Uwielbiam określenie
‘modern classic’ i tym dla mnie jest biżuteria Magoku. Jest w pewien sposób
określona, przez samo tworzywo, ale ja staram się nadać jej jak najwięcej
lekkości. Szczególnie teraz, kiedy zaczęłam bawić się z papierową gliną, moim najnowszym
odkryciem. To glina wymieszana z papierem, który potem się spala, a ona
pozostaje lżejsza i trwalsza.
Nigdy
nie robisz takich samych zestawów biżuterii.
Nie interesuje mnie powtarzalność.
Mogłabym zrobić 10 takich samych rzeczy, ale nie chcę. Zawsze czymś się różnią,
choćby jedną ceramką (czyli po magokowemu: zawieszką ceramiczną). Klientkom się
to podoba, bo wiedzą, że będą miały coś swojego, zupełnie unikatowego.
Najbardziej lubię, gdy wiem jakie kolory podobają się odbiorcy i w tych ramach
działam. Zdarza się też, że robię coś, czego sama bym nie założyła, ale wiem,
że jest osoba, której się to spodoba. Ja po prostu będę się świetnie bawiła
wykonując ten przedmiot.
A
nosisz inną biżuterię?
Nie, już prawie w ogóle nie noszę
biżuterii. Kiedyś uwielbiałam swoje kolczyki, potem bransoletki. Teraz na co
dzień noszę może jedną, skromną z pojedynczą ceramką. Zauważyłam, że im więcej
biżuterii robię i im bardziej się tym otaczam w pracy, tym mniej zakładam na
co dzień. Szewc bez butów chodzi.
Albo
po prostu zachowujesz balans. Tak jak projektanci, którzy ubierają się całe
życie na czarno.
Może rzeczywiście. Tych bodźców,
kolorystyki jest tak dużo, że obcując z tym każdego dnia, później tego nie
potrzebuję. To i tak część mnie. Za to nadal mam dreszcz emocji, kiedy wyjmuję
stojaki z pieca i patrzę co wychodzi. To nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Dla mnie to jak Boże Narodzenie albo otwarcie pudełka z cukierkami.
A jak
wyglądają poszczególne etapy tej pracy?
Zaczyna się od pracy z mokrą gliną –
wycinanie, formowanie, tworzenie wzorów. Potem musisz zabezpieczyć daną rzecz
przed schnięciem, żeby się nie wybrzuszyła. Schnięcie może trwać nawet kilka
dni. Potem staranne szlifowanie każdego elementu i pierwszy wypał, na tak zwany
biskwit – to taka nieposzkliwiona glina. Wypał robi się w specjalnym piecu, w
900 stopniach (ciągle zdarzają mi się pytania czy wypalam elementy w kuchennym
piekarniku). Następne jest szkliwienie, czyli kolorowanie. Szkliwa podczas
nakładania nie mają takiego koloru, jak po wypaleniu, zazwyczaj są jasnoszare.
Końcowy efekt widać dopiero po drugim wypaleniu w piecu. Są szkliwa mniej lub
bardziej przewidywalne, łatwiejsze i trudniejsze w nakładaniu. To zdecydowanie
mój ulubiony etap. Później trzeba wszystko ułożyć w piecu tak, żeby nic się nie
dotykało. Temperatury wypału zaczynają się od 1020, a dochodzą do 1280 stopni.
Biskwit nie sklei się, ale poszkliwiona glina już owszem. I czasem wyjmując
wypał z pieca okazuje się, że z dwóch elementów zrobił się jeden. W dużych
pracowniach ceramicznych wypał robi się co chwilę. Ja robię jeden na biskwit i
jeden na szkliwo w miesiącu, bo inaczej nie jest to opłacalne. To slow business. Dlatego to wszystko jest
tak rozciągnięte w czasie.
Klientki
to rozumieją?
Tak. Cieszy mnie, że widzę, iż rośnie świadomość
wśród odbiorców. Klientki widzą w tym wartość i są skłonne czekać i zapłacić za
coś wyjątkowego. Wiedzą, że jest to robione z pasją, a nie na akord. Niestety
zalew chińszczyzny popsuł podejście niektórych ludzi, którzy teraz nie
rozumieją, że praca kosztuje i zabiera czas. A dając tyle energii, trzeba to
robić w ten sposób. Dlatego cieszę się, że moi odbiorcy to rozumieją.
A
widzisz jakieś cechy, które rozwinęły się u Ciebie podczas tworzenia Magoku?
Na pewno cierpliwość. Tym, co dało mi
Magoku jest też oswajanie się z poczuciem straty. Tutaj możesz utracić element
na każdym etapie pracy – rzecz może pęknąć podczas szlifowania, źle się
poszkliwić, skleić w piecu, upaść. Czasem niszczą się te najładniejsze
elementy. Obrabiając każdy z nich muszę się z tym liczyć.
Czyli
ceramika jest dość kapryśna.
To jest też to, co mnie w niej fascynuje – jest nie do końca
przewidywalna. Czasem możesz położyć to samo szkliwo na tę samą glinę, a i tak
uzyskasz inny efekt. Po drugie, to połączenie ziemi, wody i ognia. Łączy
kontrasty. Bierzesz coś nietrwałego, jak ziemia, musisz mieć wodę, żeby ją
połączyć i poddajesz ogniu, żeby utrwalić. Po trzecie, wypalona glina jest
jednocześnie trwała i nietrwała – wytrzyma lata, ale ciągle zachowuje ten
element kruchości, można ją przecież zniszczyć.
A
jakie są Twoje dalsze plany?
Na przykład kafelki. Mam mnóstwo pomysłów
na wzornictwo i już się do tego przymierzam. Bardzo interesuje mnie robienie
mozaik. Ale do tego trzeba się nauczyć robić kafelki. No i wypały raku – to
specjalna, japońska technika wypału w otwartym piecu. Najfajniejsze w niej jest
to, że w trakcie wrzuca się do środka różne organiczne elementy – trawę, zboża,
co ci przyjdzie do głowy. I to się stapia. A tam już nie ma możliwości, żeby
wyszły dwa takie same elementy. I ja wiem, że będę to kiedyś robić.
No comments:
Post a Comment